To było jak olśnienie. Siedziała w kawiarni i patrzyła na zapracowanych ludzi, rozmawiających przez „cegły”. Tak wtedy nazywano pierwsze telefony komórkowe, duże i ciężkie. Bożena Batycka stwierdziła, że wychowała dzieci i pieczenie kolejnego tortu już jej nie interesuje. Zamarzyła, żeby pracować, jak ci ludzie widziani z kawiarni: nie mieć czasu i odbierać telefony. Postanowiła, że ona też chce zostać bizneswoman. Zanim założyła garnitur i kupiła „cegłę” minął rok. Zatrudniła opiekunkę do podrastających chłopców, zorganizowała dom, ale nie wiedziała, co chce robić. Szukała pomysłu na biznes. „Mąż prowadził swój zakład z galanterią skórzaną – odnogę firmy rodziców. Postanowiłam otworzyć swój sklep i sprzedawać rzeczy od męża. Nie był zadowolony. Mój pęd do pracy i do niezależności był jednak tak silny, że nic mnie nie było wtedy w stanie powstrzymać” – mówi Bożena Batycka. Zaczęła w 1989 roku. Kupowała wyroby Batyckiego i sprzedawała u siebie. Potem także galanterię skórzaną innych firm. Po 10 latach współpracy mąż odszedł i od niej i z biznesu, zmienił branżę. (O nim, złych rzeczach i upadkach Bożena Batycka nie powie.) Z logo firmy pod ich nazwiskiem została sama. W 2000 roku zdecydowała, że trzeba się specjalizować i postawiła tylko na same torebki. Kiedy została z torebkami sama, spełniło się marzenie o bizneswoman i kobiecie niezależnej. „Żyłam pracą. Kilkanaście godzin na dobę. Rozwijałam pomysł za pomysłem, marzenie za marzeniem. Sklep za sklepem. Z „cegłą” w ręku. Na full obrotach. Życie zaczęło wyglądać tak, jak chciałam” – mówi.
Torebki szły. Kiedyś jedna z klientek opowiadała, jak kobiety na ulicy w Nowym Jorku wypytywały ją, skąd ta torebka. Fabryką torebek, Bożeny Batyckiej, którą z czasem otworzyła pod Gdynią, zaczęli po 10 latach współpracy odszedł i od niej i z biznesu, zmienił branżę. (O nim, złych rzeczach i upadkach Bożena Batycka nie powie.) Z logo firmy pod ich nazwiskiem została sama. W 2000 r. znów wyczuła rynek. Potraktowała produkt już nie szerzej, tylko przeciwnie. Zdecydowała: trzeba się specjalizować i postawiła tylko na same torebki.
Szpilki, kolia i cacuszko w dłoni
Kiedy została z torebkami sama spełniło się marzenie o bizneswoman i kobiecie niezależnej. Wszystko było już tylko w jej rękach. „Żyłam pracą. Kilkanaście godzin na dobę. Rozwijałam pomysł za pomysłem, marzenie za marzeniem. Sklep za sklepem. Z „cegłą” w ręku. Na full obrotach. Życie zaczęło wyglądać tak, jak chciałam” – mówi Bożena Batycka. Torebki szły. Kiedyś jedna z klientek opowiadała jej jak na nowojorskiej ulicy zaczepiały ją kobiety, dopytując się, skąd ma taką torebkę. Samą Batycką ktoś zagadnął o to na lotnisku, gdy stała ze swoją w ciemno-butelkowym kolorze. Jej fabryką torebek, którą z czasem otworzyła pod Gdynią, zaczęli się interesować dziennikarze.
Torebki otworzyły jej drzwi na salony. Spotykała ludzi znanych dotąd z gazet. Zaczęli kupować jej torebki, bo po zachłyśnięciu się markami: Saint Laurent, Prada, Louis Vuitton, Polki zaczęły szukać siebie, a nie trendów. Pokochały wzory Batyckiej z bursztynem, który stał się jej znakiem firmowym. „Postanowiłam nadać marce coś wyjątkowego. Przy każdej mojej torebce jest bursztyn. To jej dusza” – mówi Batycka i wyznaje, że jest do tego stopnia zafascynowana bursztynem, że najchętniej wszystkie torebki z wtopioną kropelką szlachetnej żywicy zostawiłaby dla siebie. Nie mówiąc już o koliach, bo zajęła się też projektowaniem biżuterii.
Przyjęcia, konferencje, rauty. Eleganckie kostiumy, suknie i szpilki. W ręku zawsze torebka, która była dopełnieniem stroju. „Mam kilka torebek” – mówi Bożena Batycka. – „Codzienną z bursztynem, wieczorową torebkę tulipan zrobiony z czarnego zamszu w stylu art deco, mam torebkę na lato i perełkę: torebkę mon cheri. Moje klientki przechowują po kilkadziesiąt moich torebek. Ja mam kilka i wymieniam. Nie lubię martwych rzeczy, które nie są w ruchu. Nie jestem chomikiem”. Sprzątając szafy niektóre torebki rozdaje i robi miejsce na coś nowego. Z takiego sprzątania wykluwa się też nowe życie.
Czas łagodności
Dwadzieścia lat życia z pasją i w biegu. Pracy, która wypełniała cały czas. Bożena Batycka zdaje sobie sprawę, że komuś patrzącemu z boku mogłoby to się wydać horrorem. A dla niej było czystą przyjemnością i szczęściem. Mówi, że praca była jej pasją, więc w ogóle nie czuła jej ciężaru. Ale w pewnym momencie to się zmieniło. Trudno powiedzieć kiedy i dlaczego. Po prostu, to, co kiedyś było treścią życia i wydawało się spełnieniem, zaczęło ciążyć. Nadszedł nowy etap życia. Kiedyś, pomiędzy podróżami po świecie i ekskluzywnymi wakacjami, pojechała na warsztat jogi na wieś, do polskiej Przesieki. Spędziła wakacje w spartańskich warunkach i okazało się, że w tak skromnym otoczeniu niczego człowiekowi do szczęścia nie brakuje. Zrozumiała, że luksus nie jest tak potrzebny, jak jej się wydawało. Szpilki, kostiumy i eleganckie suknie zamieniła na sportowe spodnie, koszule i adidasy.
W jodze najbardziej interesuje ją to, że dają lekcję jak można kształtować swoje życie. Dzięki ćwiczeniom odbywa podróże, nie do ciepłych albo bogatych krajów, tylko w głąb siebie. To właśnie wypełnia jej teraz czas, który kiedyś przeznaczała wyłącznie pracy. Czuje, że życie nie jest puste, tylko ma sens. Dziś żyje inaczej (może mądrzej?) i… wolniej. Joga jest porządkowaniem chaosu, który Bożenie Batyckiej w życiu bardzo przeszkadza. Batycka zdobyła stopień nauczycielski i uczy praktyki innych. Spełniona i uspokojona oddaje się różnym zajęciom dla czystej przyjemności. Tak działa nauka języka chińskiego. „Nie robię tego z powodów biznesowych. Lekcje chińskiego są jak medytacja. Kiedy siadam i skupiam się, odpływa cały zgiełk, zamieszanie i chaos życia. Poznaję nie tylko litery i słowa. Spotykam się z całą wspaniałą kulturą tego kraju. Byłam w Chinach, jestem tym krajem zauroczona i zafascynowana” – mówi Bożena Batycka. Swoją firmę w dużym stopniu pozostawiła w rękach pracowników, choć cały czas jej dogląda. A na ulicy wciąż widzi najpierw nie kobietę, tylko torebkę. Tak już jej się wyostrzył wzrok. Swojej ulubionej nie potrafi jednak dokładnie opisać. Chociaż nie… Była taka jedna: z bakelitu, z uchwytem. Dostała w prezencie od męża, ale już oddała synowej. Nie starzeje się, trzyma fason.
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dowiedz się więcej
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.