Magda niewidzialna
-Jaką chcesz herbatę? Mam różne. Czarną? Dobra, mam – znajduje szybko Magda. Ciasto też ma. Wyjmuje i kroi. Nie wiem kiedy zrobiła, bo ciągle pracuje, w weekendy też. Magda: -Zdarza się, że po kilkanaście godzin. Zachrzaniam jak mały samochodzik.
Współpracownicy widzą w niej kobietę ze stali. W pracy ma silną pozycję, to znaczy kierownicze stanowisko. Na czas terapii dla DDA (Magda jest świeżo po terapii, trzy miesiące temu ją zakończyła) nie wzięła urlopu.
-W pracy funkcjonuję idealnie – mówi Magda jak na terapii. –Towarzysko zawsze było gorzej. Na imprezach czułam się skrępowana, wychodziłam wcześniej. Na studiach byłam może na dwóch. Ostatnio kolega zaprosił mnie na wesele – jako osobę towarzyszącą. I wiesz co? Bawiłam się super.
Magda chodziła na terapię prywatnie, bo na tą refundowaną przez NFZ musiałaby czekać rok (i jeszcze po roku zaproponowali jej godziny przedpołudniowe), a Magdzie się spieszyło, nie mogła czekać. Jej ówczesny facet tak jej dawał popalić, że już nie dawała rady. I z nim i ze sobą.
*
Magda (31 lat) ma ładne, ciche mieszkanie (tylko bez balkonu) z niezłym widokiem na Warszawę. Na mieszkanie (i życie) zarabia w branży filmowej. Singielka. Przyjechała do stolicy, gdy znalazła tu na studiach pracę. Nie lubi szufladkowania na DDA i nie DDA, bo jak mówi: -Wszyscy mamy problemy.
Jej koleżanki z pracy też mają na przykład kłopoty z mężczyznami i też są same, chociaż nie miały takiego dzieciństwa jak Magda i nie musiały chodzić ośmiu miesięcy na terapię. Magda: -Mój problem z facetami przynajmniej z czegoś wynika.
*
Boże Ciało, 5.00 rano. Magda ma 4 lata. Stoi z mamą na tarasie, gdzie schowały się przed ojcem. Mama Magdy martwi się o brata, który śpi w pokoju. Żeby się nie obudził i żeby ojciec go nie pobił. Ten strach w Boże Ciało Magda pamięta do dziś.
Scena na balkonie doskonale ilustruje jaki był jej dom. Magda: -Najważniejszy był ojciec, który pił i bił, brat który sprawiał kłopoty, więc zawsze był w centrum uwagi, moja matka, która miała to wszystko na głowie, a mnie to właściwie nie było.
Z dzieciństwem kojarzą mi się schody. Siedziałam ciągle w domu na schodach, gdy rodzice się kłócili i czekałam: czy jeszcze krzyczą, czy już ojciec mamę próbuje uderzyć. Kiedy dochodziło do rękoczynów schodziłam ze schodów. Ojciec, gdy mnie widział, czasami się uspokajał.
Awantury zaczynały się zawsze, gdy ojciec np. przez dwa tygodnie nie chodził do pracy, bo mu się nie chciało. W domu siedzieć się nie dało, więc pół podstawówki i liceum przechodziłam. Spacerowałam w zimę kilka godzin po mrozie, żeby nie być w domu.
Ojciec długo pracował w hucie, a kiedy huta padła założył z mamą firmę budowlaną: robił remonty mieszkań. Zaczynał u kogoś pracę, wpadał w ciąg alkoholowy albo się z kimś kłócił i z miejsca wszystko rzucał. Mama zostawała z tym sama.
Z pieniędzmi zawsze były więc problemy, choć mama robiła co mogła: sprzątała, opiekowała się starszymi ludźmi. Na rachunki nie zawsze starczało. Zdarzało się, że kiedy ktoś dzwonił do drzwi chowaliśmy się w domu po kątach i nie otwieraliśmy ze strachu przed komornikiem.
Mój dom (w małym mieście na południu Polski), do momentu, kiedy go nie opuściłam, wyjeżdżając na studia, to był ciągły lęk o to, co się wydarzy. Bo w każdej chwili zdarzyć mogło się wszystko. Kiedyś rodzice wysłali mnie po papierosy, obydwoje bardzo dużo palili. Byłam wtedy w liceum. Wyszłam z domu, w którym dwoje dorosłych ludzi spokojnie ze sobą rozmawiało w kuchni przy stole. Wracam ze sklepu i widzę jak mama leży w kuchni na podłodze i płacze, a ojciec ma rozpięte spodnie, i właśnie usiłuje mamę zgwałcić. Gdy mnie zobaczył wybiegł z domu.
Długo nie mogłam się pozbyć napięcia, wyniesionego z domu. To zeszło ze mnie dopiero niedawno po jodze i medytacjach. Do tego czasu miałam chroniczne problemy ze snem. Ojciec już nie żył, jak poczułam, że nie ma we mnie strachu o to, co on znowu zrobi.
*
Magda zawsze miała nadzieję, że ojciec (który pił od zawsze) przestanie pić. Magda: -Od terapeutki dowiedziałam się, że takie nadzieje jak w pijącym rodzicu, DDA pokłada też w partnerach. To prawda. Miałam nadzieję, że Michał się zmieni. Związek trwał rok, mieszkaliśmy u mnie.
Powiedziałam mu, jakie miałam dzieciństwo. I szybko tego pożałowałam. -Bo ty jesteś DDA – powtarzał potem za każdym razem, gdy coś między nami było nie tak. (Miał, przede mną, partnerkę też DDA. Wiedział, co to znaczy.) I zawsze kiedy się kłóciliśmy przypominał: -Bo ty jesteś DDA.
Awantury były o wszystko:
-o to, że on na wakacjach na Mazurach wychodzi do sklepu, po czym wraca po dwóch godzinach pijany,
-o to, że ona każe mu po sobie sprzątać,
-o to, że on wyjeżdża na dwa tygodnie z kolegami na rejs i ani razu się nie odzywa (-Przez dwa tygodnie nie przysłał nawet sms-a),
-o to, że ona chodzi wcześnie spać, zamiast oglądać z nim filmy do 2.00
-o to, że on raz nią szarpnął, przeciągnął po podłodze i rzucił na kanapę,
-o to, że ona zabrała mu wtedy klucze od swojego mieszkania i chciała wzywać policję.
Magda: -Wszystko kończyło się na tłumaczeniu: -Bo ty jesteś DDA. Musisz żyć tak, jak w dzieciństwie – w ciągłym napięciu, dlatego prowokujesz awantury. Pójdziesz na terapię, zrobią z tobą porządek i zobaczysz jak będzie między nami cudownie.
Kiedy się kłóciliśmy to Michał głośno krzyczał, nie ja. Jest takim rozdygotanym facetem. Kiedy gotował coś tu obok w kuchni wyganiał mnie, tłumacząc że patrzę mu na ręce. Kiedy zaczynałam mu opowiadać o koledze z pracy wyskakiwał z pytaniem: Spałaś z nim?
Nie miał stałej pracy, pracował dorywczo, rozkręcał firmę spedycyjną. Miał długi i jak się okazało – nie skończone studia, o czym długo nie chciał mi powiedzieć. Wiesz co mi grupa powiedziała, gdy poszłam na terapię, żeby się przekonać jakiego mam wspaniałego misia? Grupa zaczęła się śmiać.
*
-Po pierwszych zajęciach na terapii Michał poprosił mnie o to, żebym mu pożyczyła pieniądze. Odmówiłam. I jeszcze przed drugimi zajęciami się rozstaliśmy. Wiedziałam, że tak będzie. Zwlekałam z pójściem na terapię, bo czułam, że jak zacznę nad sobą pracować to będzie koniec tego związku. Nie byłam w stanie sama tego zakończyć. Nie umiałam wtedy po prostu mówić: nie. I już w ogóle nie potrafiłam powiedzieć: to twoja wina. Tak samo było też w pracy. Kiedyś koleżanka zaniedbała swoje obowiązki i nie dopilnowała jakiejś sprawy. Zadręczałam się wtedy myślami: to moja wina, może mogłam jej przypomnieć. Dziś wiem, że to był jej problem, a nie mój, bo na terapii nauczyłam się mówić: to twoja wina. I zrozumiałam, że muszę w życiu chronić przede wszystkim siebie, a nie innych.
*
Magda przechodziła terapię DDA przez 3 godziny raz w tygodniu w 12 osobowej grupie, którą opiekowały się dwie terapeutki. Magda: -Każde pełne zajęcia jedna osoba brała dla siebie tzn. na rozwiązywanie swoich spraw. Wcześniej w domu przygotowywaliśmy to, o czym chcemy na terapii porozmawiać.
Zdecydowałam kiedyś, że powiem zajęciach o moich problemach z mamą. Że jestem zmęczona tym, że muszę jej organizować życie. To ja rozwiodłam moja mamę z ojcem, byłam jej pełnomocnikiem w sądzie. (Mama pracuje okresowo za granicą, opiekuje się starszymi ludźmi, nie mogła być na wszystkich rozprawach, na cztery stawiła się na jednej). Załatwiałam za nią także sprawy z komornikiem, związane z długami, których narobił ojciec. To ja kupuję jej zawsze bilety lotnicze. Płacę za nią w Polsce wszystkie rachunki.
Zawsze miałyśmy z mamą koleżeńskie relacje, wyżalała mi się na ojca, mówiła mi po każdej kolejnej awanturze w domu, że już dłużej tego nie wytrzyma. Przyzwyczaiłam się do tego, że kiedy mama zaczyna narzekać, wchodzę w stan gotowości i jej pomagam.
Zaczęło mi to wkurzać, bo zauważyłam, że gdy ja potrzebuję pomocy, to z jej strony pomocy nie ma. Przyjechała do mnie kiedyś, jak miałam dużo pracy. Miała mi pomóc, pobyć ze mną, zrobić zakupy. Po dwóch dniach pojechała do mojego brata, twierdząc, że ja sobie sama daję radę.
Opowiedziałam o tym na zajęciach i terapeutki zaproponowały: z tyłu usiądzie za tobą jedna z nas. Złapcie się za ręce. Wyobraź sobie, że za tobą siedzi mama. Puść ją i te wszystkie rzeczy, które za nią załatwiasz. Trzymamy się tak z terapeutką za ręce, mam ją puścić i nie mogę. Czułam opór w ciele. Nie mogłam wykonać tego ćwiczenia i powiedzieć, jak prosiły terapeutki: -Mamo odejdź. To mi uświadomiło, że to ja nie chcę przestać trzymać się mamy. I to ja sama skazuję się na to zmęczenie.
Moja mama jest zdrową, sprawną osobą i może wiele rzeczy zrobić sama albo może jej pomóc na przykład mój brat, a nie zawsze ja.
Zrozumiałam to i zaczęłam nad tym pracować. Teraz jak dzwonię do mamy i słyszę, że coś jest do załatwienia to zapala mi się czerwona lampka: trzy razy się zastanawiam, zanim jej zaproponuję: – Zamówię ci bilet lotniczy i myślę, czy nie będzie lepiej jak zrobi to mój brat.
Na innych zajęciach pracowałam nad relacją z ojcem. Powiedziałam otwarcie: Szczerze swojego ojca nienawidzę. Za to, że pił, że przyprowadzał do domu kolegów, że zniszczył mi dzieciństwo. Ojca pamiętam tak, że leżał całe dnie w pokoju, spał i nawet nie wiedział, w której jestem klasie. Nic go nie interesowało.
Kiedyś po jednej z awantur, przestałam się do niego odzywać. Nie rozmawialiśmy 4 lata. Gdyby nie choroba ojca, już po rozwodzie z mamą zachorował na raka płuc, może w ogóle bym się do niego nie odezwała. Kiedy umierał zaczęłam mieć wyrzuty sumienia: że go nienawidzę. Że nigdy szczerze nie porozmawialiśmy. Długo było mi z tym źle.
Terapeutki postawiły przede mną krzesło, kazały mi sobie wyobrazić, że siedzi na nim mój ojciec i kazały powiedzieć mu wszystko co bym chciała albo czego nie zdążyłam. Zaczęłam go wyzywać, płakać i krzyczeć tak, że brakowało mi tchu. Terapeutka podpowiadała: może to byś mu jeszcze chciała powiedzieć, a może to. Na zaciśniętym gardle, przez łzy nagle powiedziałam na koniec tego monologu coś, co było szokiem dla mnie samej: że ojca kocham. Że tak czuję mimo, że tak mało od niego w życiu dostałam. I czułam jak to zaciśnięte gardło mi puszcza. Tak, jakby ktoś mi zdejmował z szyi obręcz. Wiesz jaka to ulga? To mnie uwolniło, od tego co czułam. Nie mam już wyrzutów sumienia, że jestem wobec ojca nie w porządku. Tym monologiem zamknęłam tę sprawę.
*
Magdzie ciężko o tym mówić. Na terapii też nie było zajęć, których nie przepłakała. Grupa jej gratulowała, że otworzyła się do kości i na zajęciach ciężko harowała, ale ona dziś nie wie, mając świadomość tej orki, czy w ogóle by się na terapię zdecydowała.
Magda: -Terapia rozwala świat który masz. Wszystko musisz teraz budować od nowa: relację z matką, z facetami, z ludźmi w pracy. To tak jakbyś cegiełka po cegiełce musiała sobie cały świat na nowo odbudowywać.
Czuje się po terapii wyniszczona. Magda: -Słuchasz o problemach innych ludzi, odnosisz to do siebie i zdajesz sobie sprawę, ile cię czeka roboty. Pracuję nad sobą i jestem tym już psychicznie zmęczona. Wierzę jednak, że przyjdzie taki dzień kiedy powiem, że to (terapia) było mi potrzebne do szczęścia.
*
-Nie zimno ci? – oprócz herbaty i ciasta proponuje jeszcze sweter. -Tak samo jak miałam nadzieję, że mój ojciec się zmieni wierzyłam, że Michał, czy wcześniej inni faceci, z którymi się spotykałam, zostawią swoje partnerki i będą ze mną, bo kiedyś zobaczą jaka jestem wartościowa.
Zanim poszłam na terapię miałam mnóstwo takich rozgrzebanych związków. Bałam się przyznać grupie na zajęciach, że spotykałam się od czasu do czasu z zajętymi mężczyznami. Myślałam, że grupa mi powie, że jestem kurwą.
Kiedy im w końcu powiedziałam, jeden chłopak powiedział: -O Jezu. Żal mi cię, przecież oni cię wykorzystywali. Zrozumiałam na terapii, że to nie moja wina. Że to byli skurwysyni, którzy żerowali na moich uczuciach.
Miałam dwóch powracających jak bumerang, zajętych facetów. Kiedy zaczęłam pracować nad sobą zakończyłam to. Grupa dała mi siłę. Pomyślałam o tych facetach, że teraz albo będą się liczyli z moimi emocjami albo niech spadają. Ja jestem ważna.
I wyleczyłam się z takiego myślenia: żeby zbudować bliskość musimy iść do łóżka. Bardzo długo byłam o tym przekonana. Czułam się jak kurwa, ale to robiłam, bo miałam nadzieję, że kogoś przy sobie zatrzymam. Dziś wiem, że to bzdura.
Ostatnio powiedziałam jednemu facetowi, że się nie spotkamy, bo wyczułam, że chce mnie tylko wykorzystać. Wcześniej myślałam: a może on się obrazi? I więcej nie zadzwoni? Teraz pomyślałam: trudno. Nie dzwoń palancie. Najwyżej to będzie koniec.
Gwiazda Kaśka
Kaśka: -Wyobraź sobie taką sytuację. Masz 25 lat. Idziesz do lekarza, a on ci mówi: Proszę pani, ma pani raka wielkości kurzego jajka. Jak się czujesz? Załamałam się, gdy się dowiedziałam. Jeszcze żeby to był rak! Z rakiem jest czasami szansa, żeby go wyciąć i naświetlić. DDA nie naświetlisz. DDA to rak duszy.
Kaśka pracuje w korporacji. Jest specjalistką od finansów, właśnie awansowała. Jest szczupła, właśnie schudła 6 kg. Ma na sobie szarą koszulę i szarą kamizelkę, wyszła właśnie z pracy. Ma też 30 lat, obrączkę na palcu i krótko obcięte paznokcie. O DDA opowiada jak o… raku. O, właśnie, tak.
-Gdy wykryłam u siebie raka od razu przetrzepałam cały Internet i zaczęłam czytać wszystko, co mi wpadło w ręce: „Toksycznych rodziców”, „Lęk przed biskością”, „Powrót do swego wewnętrznego domu”. Chłonęłam te teksty i z drugiej strony myślałam sobie: Boże, jak dobrze! Całe życie czułam, że urodziłam się z jakimś defektem i to dlatego ludzie mnie unikają. W szkole miałam odwieczny problem: z kim siedzieć w ławce. Gdy poszłam na studia przez pierwsze przerwy między zajęciami całe 20 minut ryczałam w kiblu, bo bałam się odezwać do nowych ludzi. Bo oni tyle wiedzą, tyle zarabiają, tacy są mądrzy. Myślałam, że muszę się do nich połasić, żeby w ogóle chcieli ze mną rozmawiać, a łaszenia nie znosiłam. Ja się nie otwierałam, oni też. Taka kwadratura koła.
Jestem popieprzona -myślała o sobie Kaśka: -Z książek o trudnym dzieciństwie dowiedziałam się jednak, że nie jestem popieprzona, tylko chora. Bo nagle przeczytałam, że ludzie wychowani w – pewnych, ciężkich warunkach – nabywają różnych cech i jeśli to cechy nabyte, to da je się zbyć, tylko że to jest strasznie długi proces.
Pewne ciężkie warunki Kaśki były bardzo niepewne. Kaśka: -Ojciec był takim skurwysynem, że nawet jak nie pił chciało się go zabić. Taki agresywny potwór, który nie wiadomo kiedy wybuchnie i trzeba będzie kryć się przed nim w piwnicy, bo gania z nożem.
*
Z takich „pewnych” domów, jak swój, Kaśka zawsze wybierała sobie partnerów. Kiedyś trafił się nareszcie chłopak z fajnej rodziny. Pracował w hospicjum, jeździł na obozy z dziećmi z domów dziecka. Kaśka: -Dobry człowiek. Powiedziałam mu, że jestem DDA. Wyjaśniłam o co chodzi. –To musimy zmienić status znajomości – odpowiedział. I było po związku.
Kiedy Kaśka poznała Marka, obecnego męża, już się z takim wyznaniem nie spieszyła, no ale w końcu Marek powiedział Kace, że zakochał się w niej na zabój, więc odpowiedziała, że ona też, tylko, że jest problem, bo ona jest DDA. -Wziął głęboki oddech, wstrzymał powietrze, wypuścił i wykrztusił z siebie: Damy radę – Kaśka śmieje się głośno, demonstrując jak zareagował.
-To jest taki facet –Kaśka chwali Marka. – Nie byliśmy jeszcze małżeństwem, mieliśmy podbramkową sytuację. Musiałam wziąć postinor. Marek wziął ulotkę (wszystkie czyta dokładnie), poczytał o skutkach ubocznych i powiedział: Nie, nie bierz tego.
Kaśka nazywa Marka: Facet – nitrogliceryna. Kaśka: -Taki zastrzyk do życia. Bo wszystko zaczęło się kręcić, gdy się pojawił. Wiedziałam, że jestem DDA, ale tak naprawdę nie miałam siły, żeby z tym coś robić, bałam się terapii. I nagle jest miłość. Wiedziałam, że muszę się postarać, żeby tego nie schrzanić.
Pojechali razem na wakacje. Kaśka była przez cały wyjazd tykającą bombą (-Nic mi się nie podobało, niczego nie miałam ochoty oglądać, nie chciałam nigdzie chodzić, nawet się uśmiechnąć. Wszystko z łachą.) Marek wtedy powiedział: Kasiu, proszę cię, idź na terapię. Wrócili z wakacji i Kaśka poszła się terapeutyzować.
*
Kaśka: -To, co się działo na terapii przypomina obieranie cebuli. DDA jest właśnie jak cebulka . Zdejmujesz kolejne warstwy i ta cebula co raz mniej drażni cię w nos. Co raz mniej śmierdzi i co raz mniej płaczesz.
Kaśka chodziła najpierw na terapię sama, bała się grupy. W końcu po 9 miesiącach trafiła na terapię grupową. Kaśka: – I tam pokonałam to, czego się zawsze bałam: że jestem śmieciem i nie powinnam się odzywać. Czułam się jak taki śmieć przez 25 lat. To jest tak. Ojciec cię bije w dzieciństwie i nie mówi za co. Bez tłumaczenia wpierdol. Matka temu przyklaskuje. Myślisz sobie: widocznie na to zasługuję, jestem gównem. I długo tak się czujesz się i myślisz sobie: tylko się do tego nikomu nie przyznawaj. Długo, długo czujesz się jak śmieć. Trafiasz na terapię i to sobie przypominasz. Co czułaś i dlaczego. I zaczynasz rozumieć, że to nie to twoja wina, bo dom nie był ok. I ktoś ci zrobił krzywdę, a nie jesteś śmieciem. Co teraz czujesz? Pewnie, że ulgę.
Tak właśnie Kaśka, na terapii (ponad rok), zdejmowała kolejne warstwy cebuli.
Cebulę obierała też w domu. Kaśka: -Kiedy zamieszkaliśmy razem z Markiem, gdy coś mi się nie podobało strzelałam focha, trzaskałam drzwiami i wychodziłam z domu. Nie umiałam rozmawiać. I on mi kiedyś powiedział: Słuchaj, rozumiem, że jesteś DDA, czytam na forach, że DDA się tak zachowują, ale jeszcze raz wyjdziesz z domu, zamiast ze mną porozmawiać, to się rozstaniemy, bo ja nie chcę mieć takiej żony.
Od tamtej rozmowy Kaśka, zamiast wybuchać, gryzie się w domu w język. Dla Marka.
*
Kaśka: -Mój mąż wychował się w normalnie funkcjonującym domu. W szczęśliwej rodzinie. Mówi, że przy mnie wydoroślał, bo zobaczył, że w życiu są też problemy. Żartuje sobie czasami, że nie poznał żadnej traumy dopóki mnie nie spotkał.
Dla Kaśki Marek i jego dom to był nowy świat. Kaśka: -Szliśmy do niego i otwierałam oczy ze zdumienia. On do nikogo się nie łasił, nikogo nie udawał i z nikogo nie naśmiewał (jak to było u mnie w domu), tylko mówił ludziom miłe rzeczy.
Kaśka zauważyła, że Marek ma to po mamie. Wyniósł to z domu. Kaśka: -U mnie w domu ojciec chwalił mnie tylko na imprezach rodzinnych, stawiał mnie przy pianinie, śpiewałam i byłam wtedy rodzinną gwiazdą. Moja matka, kiedy przynosiła mi zupę w słoiku do szkoły, cieszyła się wprawdzie z moich dobrych ocen, ale kiedy inne matki zwracały jej uwagę, że nie mam koleżanek i ciągle z tego powodu płaczę, odpowiadała: No, ale dobrze się uczy.
Matka pracowała w szkole z dziećmi w klasach 1-3. Ojciec jest organistą. Jestem najmłodszym dzieckiem w rodzinie, mam trójkę starszego rodzeństwa. Kiedy matka kupowała mi buty, nie pytała jakie chce, tylko wybierała je za mnie. Zero rozmowy. I tak było ze wszystkim. Chciałam na przykład ćwiczyć karate, a nie grę na pianinie, do której zmuszali mnie rodzice. Dotarło to do nich dopiero wtedy, gdy prawie pobiłam przy pianinie swojego nauczyciela.
U mnie w domu to było takie chwalenie za co się chce. I takie niby trzymanie mnie pod kloszem, pod którym tak naprawdę strasznie śmierdziało.
Matka z jednej strony dbała o to, żebym miała co jeść, ale potrafiła mnie też za to, że pyskuję uderzyć w twarz. Nie mówiła: Nie pyskuje się rodzicom – tylko od razu w pysk. Z jednej strony matka dbała o to, żebym miała jakieś zajęcia po lekcjach, ale z drugiej strony w ogóle nie dbała na co dzień o porządek w domu. Nie uczyła, żeby po sobie sprzątać. W łazience był ciągle syf. W domu matka była kiepską nauczycielką. Była wiecznie umęczoną życiem i ojcem kobietą: -Bo wy mnie dobijecie – powtarzała, gdy próbowałam jej się z czegoś zwierzyć. Nie tłumaczyła, nie uczyła, nie chwaliła.
W domu Kaśki nikt nie chwalił: (-Wygrałam w szkole konkurs – cisza, przyniosłam piątkę -cisza, zrobiłam ciasto –cisza.) – to przynajmniej ma to teraz w małżeństwie.
*
Kaśka: -Zanim poszłam na terapię dzwoniłam czasem do domu. Mieszkam w Warszawie, rodzice żyją w małym mieście. Opowiadałam mamie, że ktoś na mnie nakrzyczał w pracy albo coś mnie spotkało nie fajnego i zawsze słyszałam, że to na pewno moja wina – sama sobie taki los zgotowałam. I że szef musi czasami pokrzyczeć. Moja matka uważa, że jak ktoś się wpakował w kłopoty to jego wina i powinien w tym tkwić. Ojciec uważa tak samo. Kiedyś powiedziałam na terapii, że mam o to do rodziców żal. Terapeutka zaproponowała ćwiczenie. Kazała mi wyobrazić sobie, że ona jest moim domem i kazała mi usiąść na fotelu w takiej pozycji względem domu, w jakiej chcę. Usiadłam odwracając się plecami, ale spoglądając na „dom” kątem oka. Terapeutka zapytała: Dlaczego się całkowicie nie odwrócisz? Ja na to: Nie mogę. Dzięki temu ćwiczeniu zrozumiałam, że choć wiem, że nigdy od rodziców nie dostanę wsparcia, cały czas o to zabiegam. Liczę podświadomie na chociaż jedno dobre słowo. Dzwonię więc do nich, a potem czuję się fatalnie. Na terapii zrozumiałam, że sama się w taką sytuację pakuję. Kiedy uświadomiłam to sobie byłam na siebie wściekła, że sama nie potrafiłam tego zauważyć. Bałam się też, że się od tego nie uwolnię, ale potem to oswoiłam i teraz nad tym panuję. Nie dzwonię już do domu po wsparcie, bo wiem, że i tak dostanę w tyłek, a to mi nie jest potrzebne – bo jak słyszałam ciągle na terapii – mam o siebie dbać. Zadbałam także o siebie zaniedbaną w dzieciństwie. Ważną częścią terapii DDA była praca z tzw. wewnętrznym dzieckiem. Kiedyś terapeutka kazała mi popatrzeć na siebie jak na dziecko, na małą Kasię i powiedzieć co czuję. To mnie zupełnie rozbroiło. Zobaczyłam dziecko, z którym nikt nie chce się bawić (mama była non stop zmęczona i zawsze było najlepiej, gdy zajęłam się sobą sama), którego nikt nie słucha i z którym nikt nie rozmawia. Chciałam to dziecko przytulić, pobawić się z nim, kupić mu to, co chce i wysłać na wakacje, na które mnie nigdy nikt nie wysyłał. Płakałam strasznie, gdy o tym opowiadałam, ale byłam szczęśliwa, bo czułam się tak, jakby się wreszcie ktoś mną zajął. Po raz pierwszy poczułam się jako dziecko kochana. I wyszło ze mnie to, co siedziało we mnie przez lata: rozpacz, że jestem niepotrzebnym nikomu śmieciem. Uwolniłam się wtedy od tego. Dzięki temu ćwiczeniu na terapii przełamałam też barierę mówienia o sobie: o tym co czuję, co myślę, czego chcę. W różnych życiowych sytuacjach co raz łatwiej było mi o sobie opowiadać innym ludziom. Nie tylko na terapii (9 obcym osobom i terapeutce), gdzie człowiek idzie mówić o swoich problemach i je oswajać. Było mi łatwiej mówić o sobie innym ludziom także w domu, na imprezie, czy w pracy. I z nimi rozmawiać.
*
Marek też (trochę podstępem) nauczył Kaśkę rozmawiać z ludźmi. Kaśka: -Szliśmy na imprezę, on jest towarzyski i lubiany, ja siedziałam cicho, przebierałam nogami i jak zwykle chciałam uciec. Byłam, ale tak jakby mnie nie było. I on wtedy zaczynał mówić: Moja Kasia to, moja Kasia tamto… i wszystkie oczy na mnie. Chwalił mnie, robił mi PR. Nie miałam wyjścia – musiałam nauczyć się mówić o sobie i rozmawiać z ludźmi. Dzisiaj jak gdzieś idziemy – już jestem. Mogę się śmiać, żartować, rozmawiać i nawiązać kontakt. Fajne uczucie. Tak, jakbyś ponad 25 lat siedziała w klatce i nagle ktoś by cię wypuścił. Możesz wyprostować plecy, ruszać się, chodzić, mówić. Żyć.
Kaśka (pół roku temu zakończyła terapię) nie potrafi budować przyjaźni (-To jest przede mną – mówi), ale już radzi sobie w kontaktach w pracy. Kiedyś (w poprzedniej firmie) miała opory, by jechać służbowo taksówką, wsiadała z papierami do tramwaju. Bała się powiedzieć szefowi, że chce pracować w innym dziale. Miała opory, żeby podnieść słuchawkę i coś załatwić – bała się, że jak zadzwoni do klienta, to wyjdzie na to, że jest niedoszkolona. Kaśka: -Boję się do dziś. W pracy muszę wszystko umieć, wiedzieć, jak nie wiem – wpadam w panikę i nie jestem w stanie już nic zrobić.
Po pracy jest lepiej – wiadomo – ma rzecznika, który jej robi PR.
Kaśka: -Jaki mam PR? Mąż mówi innym to samo, co mi: Kotek, jaka ty jesteś mądra. Dostałaś lepszą pracę, wysyłają cię na szkolenia, poprawiły ci się relacje z ludźmi. Jaki progres! Kiedy awansowałam obdzwonił wszystkich znajomych. No, ale bez przesady z tym PR, nie robi tego na okrągło, czasami nic nie mówi. Wystarczy, że jest. Nic więcej nie trzeba.
Elka bohaterka
Zna pani te role, w które wchodzi dorosłe dziecko alkoholika:
-bohater, (czyli dziecko, które sobie świetnie radzi, przejmując w domu obowiązki rodzica),
-maskotka (dobrze wpływa na rodzica alkoholika) i
-dziecko we mgle (niewidzialne – zachowuje się w domu tak, jakby go nie było)?
Tylko niech pani nie zapomina, że te role mogą się mieszać.
I że DDA ma też tendencję to wchodzenia w rolę ofiary (dziecko jest ofiarą w każdej rodzinie, w której ktoś pije).
No. To ja zawsze byłam bohater.
*
Dlaczego pani zdjęła buty? Co? Tu jest czysto?! Ha, ha, ha. W porównaniu do tego, jak jeszcze do niedawna lśnił mój dom, to tu jest brudno! Mamy za to zdrowszą atmosferę. Mieszkamy z córkami (w wieku 24 i 22 lata) we trzy. Całe życie sprzątałam dom sama. W pewnym momencie powiedziałam: dość kuźwa dziewczyny, dość. Z jakiego tytułu ja mam tu tylko sprzątać? Od dziś zmieniamy zasady. Zapomnijcie, że kiedyś ja to za was robiłam. Widzisz, że tu przy kominku jest brudno to nie czekasz, aż generał wyda rozkaz, tylko sprzątasz. Widzisz, że w lodówce nic nie ma, to idziesz do sklepu i kupujesz. Wszystkie jesteśmy dorosłe i zarabiamy, nie? To teraz jesteśmy współ generałami. Zapomnijcie, że ja kiedyś robiłam wszystko za wszystkich. Tej Eli już nie ma.
*
Kiedyś byłam jak wielofunkcyjna maszyna. Wstawałam o 6.00 i zanim cały dom wstał, ja już byłam po spacerze z psem i po zakupach. Śniadanie było na stole, a każdy: córki i mąż, łaskawie do tego stołu schodził.
A wieczorami, gdy wracałam do domu, stawiałam w kuchni torby z zakupami i od razu do garów. Gotowałam, prałam i sprzątałam. I tak przez 20 lat. Za rodzinę robiłam wszystko, co tylko można. I zarządzałam domem. Jak generał.
*
Elżbieta ma 47 lat i mieszka w domu z ogrodem pod Warszawą. Do zarządzania domem była zaprawiana w bojach od dzieciństwa. Elżbieta: -Kiedy tata znikał na tydzień (pił z kolegami) ja brałam młodszego brata, puk, puk do sąsiadów i oni już wiedzieli o co chodzi. Karmili nas. Kładli spać itd. Mamy w domu nie było. Tak, jak ojciec piła, a pewnego dnia nas zostawiła.
Trafiłam wtedy na jakiś czas do domu dziecka. Kiedy w wieku 22 lat wyszłam za mąż założyłam sobie: Elka, byleby nie było jak w dzieciństwie, byleby ta rodzina była. Za wszelką cenę: utrzymać rodzinę. Gdy po latach mąż został prezesem i dorobiliśmy się pięknego domu myślałam sobie: pochodzę z takiej patologii i mam taki dom. Wow. Super. Na to, jakie się pod tym kryło bagienko, przymykałam oko.
*
Mąż zawsze miał kobiety. Wiedziałam o tym, on wiedział, że ja wiem, a jak był do tego przyzwyczajony, że żona pozwala to sobie pozwalał. Tak jak do sprzątania w domu i rozdzielania obowiązków – do tego, by zrobić porządek z mężem – też musiałam dojrzeć.
A na początku przestać się obwiniać, że to ja w tych wszystkich obowiązkach zapomniałam, że jestem kobietą i to wszystko przeze mnie. Mąż mówił, że jestem jak generał, którym nim ciągle zarządza. Miał wymówkę: Z generałem się nie śpi. Z kobietą się śpi, nie z generałem.
Winę wzięłam na siebie. Pomyślałam: poszłam w książki, zamiast zająć się mężem. Ma rację. Jestem psychologiem, ciągle się doszkalam. 4 lata temu zwierzyłam się koleżance po fachu, psychoterapeutce, że czuję się winna, że mąż mnie zdradza. Ona na to – masz typowy objaw DDA.
Zawsze wiedziałam, że jestem DDA i od dawna pracowałam nad sobą, choć nie na specjalnej terapii dla DDA. Kiedy zaczynałam studiować psychologię nie mówiło się w Polsce o DDA, tylko o dzieciach z rodziny dysfunkcyjnej. Wiedziałam, że pochodzę z rodziny z problemami i to wpłynęło na to, jaka jestem, ale sama studiowałam siebie, poznając psychologię i uczyłam się pokonywać złe nawyki. Kiedyś wróciłam z jakiś warsztatów i powiedziałam córkom: koniec z moim oporządzaniem całego domu. Teraz oczekuję, że będziecie w tym współuczestniczyć. I zaczynałam od nich tego wymagać. I robiłam to latami, za każdym razem, gdy wracałam z jakiegoś szkolenia i dowiadywałam się, że u mnie w domu nie jest tak jak być powinno.
Tak wiedziałam, że są terapie dla DDA, ale jako psycholog byłam wielu rzeczy świadoma i myślałam, że to wystarczy, by sobie z DDA radzić. Kto sobie ma radzić jak nie ja?! Po rozmowie z koleżanką psychoterapeutką zrozumiałam, że jednak nie wszystkiego jestem świadoma. To była naprawdę ważna rozmowa. Poczułam się tak, jakby mnie jakby ktoś wyrwał z tego syndromu DDA, wyciągnął za włosy postawił obok i kazał na siebie spojrzeć. Tak, jak ja patrzę na swoich pacjentów. Kiedy sobie to uświadomiłam pomyślałam: O Kuźwa! Elka. O Kuźwa!
I wtedy po raz pierwszy zebrałam w sobie jakieś nadludzkie siły, żeby powiedzieć: stop. No dłużej, to tak nie można. Przyjechałam do domu i powiedziałam do męża: masz trzy dni na wyprowadzenie się.
Jasne! To nie było od tak! To we mnie latami narastało, ale zawsze żeby się przyznać (i coś zmienić) – trzeba mieć do tego gotowość. Do mnie przyszła, jak byłam po 40-stce. Nie ukrywam, że w tym czasie poznałam, wracając pociągiem z warsztatów, mężczyznę, który zauważył we mnie kobietę, nie generała. Z wzajemnością.
Z mężem budowaliśmy wtedy drugi dom. Wiadomo: kredyty, sredyty. 20 lat małżeństwa. Ja cię sunę co z tym zrobić?! Na początku był szok, ale ja już jak to wszystko sobie uświadomiłam nie widziałam szans. Dotarło do mnie: już nie zmienię tego, bo to aż 20 lat życia w kłamstwie, ale od dziś chcę przynajmniej żyć inaczej. Chcę odejść. (Dziś wiem, że to był przełom, bo DDA nie odchodzi, nie mówi: Żegnaj).
Nie jestem dziś związana z tym mężczyzną, który przypomniał mi, że jestem kobietą. To nie trwało długo i szybko się skończyło. Ta miłość pozwoliła mi jednak zrozumieć, że cały czas jestem kobietą i za to, że mąż mnie zdradza nie ponoszę żadnej winy. Zrozumiałam, że można żyć inaczej. Na przykład z kim innym.
Z mężem rozeszliśmy się. Nie z dnia na dzień oczywiście. Wiadomo. Dopiero dwa tygodnie temu podpisałam separację majątkową, ale nie żyjemy razem już trzy miesiące. I obydwoje uważamy dziś, że my nigdy do siebie nie pasowaliśmy. Mąż się wyprowadził, ja zostałam w naszym starym domu, z córkami. W tym nowym, który razem budowaliśmy, nigdy nie zamieszkałam.
*
Myśli pani, że tym samym rozstałam się z moim DDA? A skąd. Wyszłam z domu, (a raczej z małżeństwa), w którym było mi źle, ale nie z DDA. Nie można wyjść z DDA. Można jedynie poprawić jakość życia: zluzować nad odpowiedzialność, popuścić nad obowiązkowość, zmniejszyć tendencję do wchodzenia w rolę ofiary: bycia dla mamy podpórką, dla męża wycieraczką, dla dzieci chusteczką do nosa. Ja całe życie nad tym pracuję.
Wiem, że można wiele rzeczy poprawić, ale nie wiem, czy to DDA jest kiedykolwiek do pokonania. Bo na przykład dziś, mimo tego że zrobiłam dobrze, to znaczy widzę zyski z tego, że mieszkamy z mężem osobno – mam cały czas wyrzuty sumienia, (typowe dla DDA), że powieliłam rodzinny schemat – rozbiłam dom. Budzi się we mnie czasami taka mała Ela i ona mówi: nie sprostałaś. Rozwaliłaś rodzinę, jak twoi rodzice. Wstaję rano i myślę: Rany boskie, co ja zrobiłam?!
Imiona bohaterek tekstu: Kaśki i Magdy oraz ich partnerów zostały zmienione.
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dowiedz się więcej
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.