Nie tylko we Lwowie

 Zbudowała dwór, który wygląda dokładnie tak jak dom jej babci. Stoją w nim meble z dworu na Kresach i lwowskiego mieszkania dziadków. W swoim domu, „Dworze Biniszewicze” w Kuklówce, nie tylko wskrzesiła świat, za którym przez lata tęskniła jej babcia. Zorganizowała także prywatne muzeum i artystyczny salon.

Aleksandra Biniszewska zawsze chciała mieć dom, w którym pachnie życiem. Taki, w którym w kuchni gotuje się kapustę i piecze ciasto, a w korytarzu kręci się pies i czuć zapach pasty do podłóg. Taki, w którym często przyjmuje się gości i ciągle coś się dzieje: -A to zupa się rozlała, a to kominek zaczadział… Atmosferę takiego domu znała z opowieści swojej babci, która przed wojną mieszkała w dworze koło Stanisławowa na Kresach. Dziś Aleksandra mieszka ze swoją rodziną w takim samym. Na parterze dworu  otworzyła Muzeum Lwowa i  Kresów Południowo-Wschodnich. -Tak! Tak wyglądało typowe lwowskie pomieszkanie! -mówią po swojemu Kresowiacy, którzy ją odwiedzają. Miejsce przyciąga także artystów z Warszawy, którzy za: -Bóg zapłać, występują w Kuklówce na specjalnych wieczorach kresowych. 

Zupa rakowa, rosół porowy

-Gadać, gadać, gadać…! Jeżeli wśród gości zapada cisza to jest to największa klęska gospodyni. Minuta ciszy oznacza jej kompromitację. Pamiętaj: Gość w dom to Bóg w dom. Kiedy do nas przyjeżdżali goście podawaliśmy im zupę rakową albo rosół porowy. Z tego nasz dwór słynął.
O dworze koło Stanisławowa Aleksandra Biniszewska słyszała od swojej babci Czesławy Rozumowskiej-Krzemienieckiej od dziecka. –Kiedy podczas uczty zabrakło lodu to się biegło do rzeki, kroiło lód i wnosiło do sklepu. –Jak to babciu? Do… sklepu? –Tak Olu, sklep to była u nas piwnica… Tak mówiliśmy.  
Dziadkowie Aleksandry mieszkali koło Stanisławowa do 1937 roku. Dwa lata przed wybuchem wojny sprzedali dwór, wyprowadzili się pod Brodnicę i zamieszkali w Osieku. –Zaczęły się wtedy kłopoty z Ukraińcami, palenie majątków i dziadek zdecydował o przeprowadzce. Najpierw wzięli Osiek w dzierżawę, a potem w 1939 roku kupili tam majątek-opowiada Aleksandra.
-Babcia miała też mieszkanie przy ulicy Nowy Świat we Lwowie. Opuszczając dwór przewieźli do Lwowa część rzeczy spod Stanisławowa-meble, książki. Kiedy dzierżawili przez dwa lata Osiek sprowadzali do niego rzeczy z lwowskiego mieszkania. Babcia przenosiła się z płaczem. –To bierzemy, to zostaje, bo jeszcze tu wrócę – mówiła do dziadka. Nie wróciła, a to co zostało na Nowym Świecie w 1939 roku przepadło. 
Po wojnie w 1946 roku przepadł też ich majątek w Osieku, zamieniony na PGR. – W 1946 roku po dziadka przyjechało dwóch enkawudzistów i jeden ubek. Dziadek został aresztowany i babcia go więcej nie zobaczyła. Zamieszkała w Warszawie.    

Śniadanie u Teliczkowej, ciasto od Zalewskiego

-Babcia mnie wychowywała. Kręciła się po kuchni, robiła mi zacierki, czyli tzw. dziadowską zupę, opowiadała o Stanisławowie, a ja słuchałam-wspomina Aleksandra Biniszewska. Opowiadała: -Wiesz, jak się do nas wchodziło do dworu to na drzwiach wejściowych wisiał wieniec. O każdej porze roku wieniec był inny. Widać było jak się pory roku zmieniają, a dalej w holu to była lampa w kształcie okrętu… a po prawej stronie była nasza biblioteka…   
Były też opowieści o Lwowie, w którym babcia Aleksandry spędziła dzieciństwo i do którego potem przyjeżdżała spod Stanisławowa. -Najlepsze ciasta były u Zalewskiego, śniadania – u Teliczkowej –wspominała Lwów babcia Aleksandry. -Wiesz Olu, jadałam też w „Atlasie”, to była bardzo dobra lwowska restauracja, a najlepsza szkoła we Lwowie to była u Żychowiczowej…
Czesława Rozumowska-Krzemieniecka opowiadała też wnuczce o świętach na Kresach, czy huculskich zwyczajach. O polsko-ormiańskich wigiliach z lwowskimi pierogami. O resztkach ze święconki, które tak jak robili to Hucułowie, były zakopywane pod schodami pod progiem domu. O wiązaniu, huculskim zwyczajem, czerwonych kokardek nowonarodzonym zwierzętom i przyozdabianiu drzwi brzozowymi gałązkami na wiosnę…
-Babcia opowiadając mi o życiu na Kresach przekazywała też swoje kobiece zasady-mówi Aleksandra. -Pamiętaj, że prawdziwa dama zmienia perfumy, gdy w jej życiu coś się wydarzy: wyjdzie za mąż, czy urodzi dziecko. To ma być jej znak, jak wchodzi na salony, że w jej życiu coś się zmieniło.
Jaka babcia była? -Nie mogła zasnąć bez książki. Lubiła czytać i przyjmować gości. Pamiętam, że kiedy przyprowadzałam do domu jakąś koleżankę pytała: -A z których to? Zawsze zadawała to pytanie, chociaż wiadomo było, że jest niewielka szansa na to, że zna jej rodzinę… Babcia lubiła ludzi, ale czasami potrafiła być złośliwa. Kiedyś, byłam wtedy nastolatką, przyszedł do mnie absztyfikant. Usiedliśmy wszyscy przy stole, babcia podała herbatę w filiżance. Ten chłopak pił herbatę, podnosząc filiżankę z odstającym najmniejszym palcem. Komentarz babci był taki: -Jak to dobrze dziecko, że ty okulary nosisz. Tak, to już dawno wyjąłby ci oko…  

Nie tylko hotel George 

Aleksandra zawsze lubiła rysować. –Kiedyś zaczęłam szkicować babciny dwór. Mówiła mi jaki był w środku rozkład pomieszczeń, jak wyglądały schody, gdzie prowadziły, a ja to wszystko rysowałam. -Tam była wnęka -opowiadała. -A to przejście gdzie babciu prowadziło? -No tu się szło, a potem się schodziło tam takim większym przejściem. -A kolumny były takie? Nie. Nie tak wyglądały. Tak powinnaś narysować i pokazywała, a  ja szkicowałam.
Aleksandra zaczęła rysować dwór, o którym mówiła babcia, bo chciała na podstawie szkiców namalować babci akwarelkę. -Nie miałam pojęcia, że te szkice jeszcze się do czegoś kiedyś przydadzą. Rysowałam ten babciny dwór jakoś zaraz po studiach.
Skończyła historię sztuki. –Kiedy wybierałam się na studia Lwów, choć znałam go ze wspomnieć babci, po raz pierwszy mnie tak świadomie zainteresował. Przeglądałam katalogi wystawowe i czytałam adnotacje: Zbiory –Lwów albo Polski obraz we Lwowie. Zastanawiałam się: -Dlaczego we Lwowie nie w Polsce? Dotarło do mnie wtedy, że ten Lwów to nie jest miasto, o którym ciągle wspomina babcia, ale miejsce, gdzie zostało wiele wartościowych rzeczy. Zrozumiałam, że to jest nie tylko miasto pełne ładnie ubranych kobiet, w którym stoi hotel George – jak je wspominała babcia, tylko ten Lwów ma w sobie coś jeszcze.     

Przejdźmy się Gródecką

Aleksandra pojechała pierwszy raz do Lwowa w 1989 roku. – Z moją mamą pojechałyśmy na wycieczkę zorganizowaną przez Towarzystwo Przyjaciół Lwowa. -Mamo, chodźmy na Wały Jagiellońskie. -Mamo, a może przejdziemy się Potockiego? Wiesz, babcia tędy chodziła… -Nie, pójdźmy Gródecką, bo babcia opowiadała, że… Wiedziałam, gdzie we Lwowie jest ten, a ten pasaż, gdzie trzeba pójść na skróty. Mama była zaskoczona tym, że ja tak dużo wiem o tym mieście. Jej babcia o Lwowie nie opowiadała nic. Żałują do dziś z moją ciotką, że nie miały okazji wysłuchać, tego co ja. Mnie babcia o Lwowie opowiadała bardzo dużo.  Należałam do pokolenia, któremu już się o wszystkim mówiło.
Kiedy Aleksandra odwiedziła w 1989 r. Lwów poszła na Politechnikę Lwowską. -W holu politechniki poprosiłam jednego ze studentów, żeby mi zrobił zdjęcie. Spytał mnie skąd jestem. Odpowiedziałam, że z Polski, a on na to: po co tu jestem i po co mi to zdjęcie. Powiedziałam, że studiował tu mój dziadek, a wcześniej pradziadek. – Tu, Polacy? – spytał zdziwiony. Ja na to: -Słuchaj, a od którego roku twoja rodzina mieszka we Lwowie? On mówi: Od 1953. Ja na to: Tak? A moja od 400 lat… Nie miał pojęcia, że Lwów to polskie miasto.
Gdy chodziła po Lwowie koło kościoła św. Jura zaczepiła ją kulejąca kobieta. -Zapytała czego szukam. Odpowiedziałam, że chodzę  i oglądam te podwórza, bo moi dziadkowie tu kiedyś mieszkali. Powiedziała: Boże, jak dobrze. Polacy wracają. Będzie czysto, będzie praca! Okazało się, że była pokojówką u ostatniego polskiego biskupa we Lwowie – Szeptyckiego. –Sowieci jak mnie aresztowali to zrzucili po schodach-opowiadała.
-Pamiętam też, że gdy, podczas mojej pierwszej wizyty we Lwowie, robiłam zakupy targu halickim przekupki nie chciały mnie obsługiwać jak usłyszały, że mówię po polsku. Odwracały się. To było zabawne: z jednej strony na targu handlarze nie chcieli sprzedawać Polakom, a z drugiej strony ze ścian odlatywały napisy po polsku: „Sklep kolonialny”, „Śledzie”. Taki złośliwy uśmiech historii.
Aleksandra po 1989 roku odwiedziła Lwów jeszcze wiele razy. Za każdym przywoziła jakieś pamiątki np. starą lampę, znalezioną na śmietniku na Łyczakowie, przedwojenne plakaty teatralne, butelki z mleczarni miejskiej, książki. -Kupowałam takie rzeczy, by zachować fragment babcinego świata -mówi. Jej babcia do Lwowa pojechać nie chciała. Płakała, gdy ktoś ją o to pytał. Zmarła w 1994 roku.

Stolarz nie umiał wyprofilować

Do 2000 r. Aleksandra Biniszewska z mężem i synem mieszkali w mieście. -Zawsze chcieliśmy mieć własny dom i żyć blisko natury. Mieszkanie w mieście traktowaliśmy tymczasowo. Kiedy postanowiliśmy wybudować dom namawiałam męża, żeby to był styl dworkowy. Nie myślałam, żeby zbudować dwór taki, jak dziadków. Wpadły mi jednak w ręce rysunki, które powstały kiedyś po to, żebym mogła namalować akwarelkę babci.

Kiedy Aleksandra zaczęła je oglądać już wiedziała w jakim domu chciałaby zamieszkać. Namówiła męża, by zbudowali dom, taki jak dwór jej dziadków. Mąż się zgodził. Dom postanowili nazwać: „Dwór Biniszewicze”.
Dla Aleksandry bardzo ważny był wybór miejsca. –Chciałam, żeby to był dom, pasujący do miejsca i miejsce pasujące do domu. Zależało mi, żeby to wyglądało tak, że ten dwór stoi tu od 200 lat. Kupili ziemię w Kuklówce i zbudowali taki sam dwór jak ten pod Stanisławowem.

Gdy dojeżdża się do „Dworu Biniszewicze” od strony Radziejowic droga się wije i przy jednym z zakrętów na drzewie wisi tabliczka, wskazująca jak dojechać do Biniszewskich. Jedzie się dalej polną drogą, odbijając w prawo. Dwór jest ogromny, sprawia wrażenie, jakby stał tam od wieków i był odbudowany, a nie pobudowany na nowo.
Kiedy projektowali dom kierowali się tym, co Aleksandrze opowiadała mi babcia. -Wspominała, że koło ich domu pod Stanisławowem toczyły się jakieś potyczki podczas pierwszej wojny światowej i przypadkowe pociski zniszczyły jeden z alkierzy. Dziadkowie ich nie odbudowali. My z mężem projektując dom też postanowiliśmy, że nie będziemy mieli czterech alkierzy, tylko trzy. Tak jak miał babcia. Zamiast alkierza jest u nas taras.
Okna „Dworu Biniszewicze” musiały być, tak jak u Aleksandry dziadków – drewniane, a drzwi do jadalni podwójne. Schody też miały być takie jak u babci – zaokrąglone, ale nie wyszło. Są ścięte. Stolarz nie umiał wyprofilować.
Wprowadzili się w 2000r. –Poczułam się jak w domu –opowiada Aleksandra, kiedy odtworzyliśmy babciną bibliotekę. Zrobiłam sobie herbatę z grogiem, napaliłam w kominku, wyciągnęłam książkę, usiadłam w fotelu, usłyszałam szczekanie psa i już wiedziałam, że to jest to. Dom zaczął żyć. 

Antyszambra i korniszon

-To jest wierna kopia dworu moich dziadków, który przed wojną znajdował się na Kresach – mówi, gdy wchodzę do „Dworu Biniszewicze” Aleksandra Biniszewska.
-Staraliśmy się go dokładnie odtworzyć. Został zachowany układ pomieszczeń dworu stanisławowskiego, dom jest też tak samo jak tamten orientowany. Część mebli pochodzi z dworu, część z mieszkania lwowskiego dziadków. Zachowały się od czasów przeprowadzki do Osieku.
Po lewej stronie wchodzi się z holu do antyszambry, czyli przedpokoju. Na ścianie jest namalowana panorama Lwowa, na kolejnej ścianie zdjęcia i pejzaże miasta. – 90% mebli i przedmiotów mamy tu babcinych-mówi gospodyni. Naprzeciwko  antyszambry znajduje się biblioteka. 7,5 tys. książek: polska literatura przedwojenna, wśród zbiorów jest też najstarsza książka dotycząca Kresów i Lwowa z 1830 roku, czy z tego samego roku „Jak leczyć lud”.
W głębi holu schody. Nad nimi wiszą stare plakaty teatralne ze Lwowa, a pod schodami stoją butelki z mleczarni miejskiej we Lwowie i zawieszone kilimy huculskie. 

W salonie galeria obrazów malarzy lwowskich: -Pokiziak, Sawczuk, Rybkowski-tłumaczy Aleksandra. -A to zdjęcia dworu babki-pokazuje. Meble, które pani widzi to meble z salonu lwowskiego dziadków. Tak samo jak fortepian, który przez okres wojny pożyczyli krewni dziadków i dzięki temu zachował się do dziś.
Obok w pokoju gościnnym wisi sutanna księdza Mireckiego ze Lwowa, a w jadalni (z podwójnymi drzwiami) na ścianie tablo szkoły Żychowiczowej we Lwowie. -Kiedyś przyjechała lwowianka i sprzeczała się ze mną, że najlepsza szkoła we Lwowie to była królowej Jadwigi-opowiada gospodyni. -Moja babcia twierdziła, że Żychowiczowej. Każda sroczka swój ogonek chwali.
Za jadalnią kuchnia. –Gdy organizujemy wieczory gotuję kresowe jedzenie-mówi Aleksandra. -Na ostatniej imprezie „Wigilia na Kresach” był pasztet podolski, śledź po kijowsku i łazanki. Według przepisu babci. Przekazała mi swój zeszyt z przepisami. Babcia dostała od swojej mamy. Pierwsze wpisy, mojej prababci, pochodzą z 1911 roku. Zaraz pani pokażę.
Gospodyni przynosi z kuchni stary zeszyt z pożółkłymi kartkami. W środku przepisy: kiszka kaszana przepis z 1936 roku, dalej flaki po lwowsku. -Mam 300 przepisów na pasztet-chwali się Aleksandra. -Za każdym razem przygotowuję inny. Robimy też sami nalewki i przetwory, jak w prawdziwym ziemiańskim domu. Mamy swoje korniszony. Nie znajdzie pani nigdzie korniszonów, które mają taki smak.

Ciasto, naleweczka, pies się kręci

Miał to być dom prywatny. -To że powstało muzeum to wynikiem namów Kresowiaków Jerzego Łodziany i Jerzego Janickiego. Łodziana, profesor z ASP w Warszawie, jak tu przyjechał powiedział, że pierwszy raz po 60-latach jest w prawdziwym lwowskim pomieszkaniu (lwowianie mówią pomieszkanie, nie mieszkanie) i powinniśmy pokazywać je ludziom.
Namawiał ich też Janicki, twórca filmów o tematyce lwowskiej. Żeby pokazali innym jak to kiedyś we Lwowie wyglądały mieszkania, jak żyli ludzie na Kresach. W końcu nich namówili. W 2007 roku Biniszewscy na parterze swojego domu otworzyli Muzeum Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich w Kuklówce.
Muzeum jest zarejestrowane w urzędzie gminy jako instytucja niedochodowa. Biniszewscy nie biorą pieniędzy za zwiedzanie. Jeśli ktoś ma ochotę może je zostawić na polską szkołę we Lwowie.
Jak się mieszka w takim domu-muzeum? -To jest przede wszystkim dom-mówi gospodyni. -Muzeum zamieszkało w domu, a nie odwrotnie. Musi się więc dostosować do domowników. W sobotę jest na przykład nieczynne.
Przez rok działalność muzeum przez dom Biniszewskich przewinęły się setki ludzi, choć muzeum nie jest nigdzie reklamowane i gospodarze nie posiadają telefonu stacjonarnego. Wszyscy dowiadują się pocztą pantoflową.
Aleksandra mówi, że u niej nie ma zwiedzających, tylko są goście. Proponuje gościom herbatę, naleweczkę, ciasto. Opowiada o wszystkich przedmiotach. Nie upomina nikogo: Nie dotykaj, nie wolno. W muzeum słychać jak za oknem pieje kogut, w środku kręci się pies. Biniszewscy mają też kury, kozy i konie.
Kresowiacy, którzy Biniszewskich odwiedzają opowiadają gospodyni przy herbacie swoje historie. –Przyjeżdżają to  starsi ludzie, którzy pamiętają przedwojenny Lwów. Ostatnio gościłam kombatantów 27 wołyńskiej dywizji piechoty. Opowiadają co Ukraińcy z nimi robili. To są smutne opowieści. Przyjechała kiedyś kobieta z martwą twarzą – bez mimiki. Opowiadała, że gdy miała 6 lat Ukraińcy napadli na jej dom. Matce podcięli gardło i odcięli piersi, bratu obcięli genitalia i włożyli jej w usta. Kiedy krzyczała Ukrainiec wziął ją za skórę jak kota i obciął kawałek skóry.
Czy gospodarze nie boją się przyjmować w domu obcych? -Babcia mnie uczyła tak: -Postępuj zawsze tak, żebyś gdy staniesz na górze, miała czysty rachunek. Jak ktoś jest świnia, to obciąża swoje sumienie, nie twoje. Pilnuj żebyś ty miała czyste… Mam do ludzi, którzy tu przychodzą zaufanie, przecież to są moi goście-mówi Aleksandra.
Niektórzy wracają do dworu i zostawiają swoje pamiątki. Jeden ze znajomych Biniszewskich zobaczył u nich w domu mały dziecięcy bucik -meszt, który w parze z drugim był kiedyś pokazywany na wystawie przy ul. Akademickiej we Lwowie. Wiedział, że Biniszewscy mają tylko jeden but. Zauważył taki sam w Warszawie na Kole i przywiózł go do Kuklówki.  -Te buty się po 60 latach odnalazły! – opowiada gospodyni. Aleksandra w dalszym ciągu jeździ też sama do Lwowa i sprowadza stare przedmioty do domu.  
14 letni syn Biniszewskich, który wychowuje się od 6 roku życia w dworku przyzwyczaił się  do życia w domu, w którym zamieszkało muzeum. Goście nie robią już na nim dużego wrażenia. Mówi tylko czasem: -Matka jest obciachowa.

Goście wyjadają z garnka

-„Jak z Lwowa wyjeżdżałem w oczach mi zabliślni łzy, miasto, które pokochałem nad piękny ty…” śpiewał zespół „Kresowianka” podczas ostatniego wieczoru „Wigilia na kresach” u Biniszewskich. 
W ciągu ostatniego rok odbyło się 6 takich kresowych wieczorów: „Książka i prasa we Lwowie od 1830 r.”, „Wieczór Ormiański” z kuchnią ormiańską i ambasadorem Armenii, czy „Kobieta we Lwowie i na kresach”, podczas którego Marta Lipińska czytała utwór Gabrieli Zapolskiej „Pani Dulska przed sądem”.
Do „Dworu Biniszewicze” przyjeżdżają artyści i nauczyciele akademiccy z Warszawy, Wrocławia, Krakowa. Aktorzy i muzycy występują za: -Bóg zapłać.
Kiedy organizują mąż Aleksandry, Bogdan Biniszewski, zamienia się w parkingowego. W ciągu ostatniego wieczoru gospodarze naliczyli 65 samochodów. Gospodyni przy gotowaniu pomaga, podczas takich wieczorów, dziewczyna, który mieszka niedaleko dworu. -Podajemy kresowe potrawy, choć szczerze mówiąc goście często czują się u nas tak swobodnie, że wyjadą prosto z garnka-mówi Aleksandra.
-Co ja z tego wszystkiego mam? Ulicy we Lwowie to ja z tego na pewno mieć nie będę – żartuje Biniszewska. Dużo pracy mam i… rzecz bezcenną. Poznaję ciekawych ludzi. Był u nas Feliks Falk, Wojtek Pszoniak, Janusz Majewski, Witold Pyrkosz, Anna Seniuk. To są mądrzy i dobrzy ludzie. Wszyscy Kresowiacy! Wieczorów w towarzystwie takich ludzi nie da się przeliczyć na żadne pieniądze.
Ludzie, którzy do niej przychodzą na koncerty mówią, że czują się u nas tak jak czytali w książkach o tym  jak było przed wojną. -Ja też poczułam się ostatnio, gdy był tu koncert i Wojciech Wysocki czytał utwory lwowskiego pisarza Janusza Wasylkowskiego, jakbym prowadziła artystyczny salon-mówi gospodyni. -U nas też nie ma sali koncertowej i sztywnych siedzeń. Jest domowo, siedzi się na kanapach albo po prostu na schodach. Pachnie pieczonym ciastem i kręci się pies. Jest tak, jak podczas zlotów na Kresach. W dworze pod Stanisławowem, o którym opowiadała babcia.

 

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dowiedz się więcej

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.

Zamknij