Reportaż o Bożenie Batyckiej

Historia Bożeny Batyckiej jest jak symfonia, grana na całą orkiestrę emocji i wizji. Bo ona uznaje tylko mocne i szerokie akordy. Czy to w prowadzeniu domu, czy w projektowaniu torebek, a ostatnio na ścieżce jogi. Pasja jest słowem kluczem do jej życia.

Rano Bożena Batycka z dużą torbą, w której mieści się strój do ćwiczeń, idzie na jogę. Na ulicy, pierwsze co widzi, to torebka. Zanim zauważy jej właścicielkę najpierw dostrzega kształt. Później patrzy, jaki to rodzaj skóry. Zaraz potem zastanawia się, czy w tym fasonie ma odpowiedni kolor. I lamówkę: do środka, czy na zewnątrz. To ostatnie jest bardzo ważne – świadczy o jakości. Jeśli torebka jest lamowana do środka i szyta to znaczy, że to jest pierwsza liga. Taka torebka ma szansę pięknie się zestarzeć: trzyma fason. Bożena Batycka jest szczęśliwa jeśli widzi swoją torebkę starzejącą się z wdziękiem. Jeżeli jest to na dodatek torebka bez bursztynu cieszy się podwójnie. Dlaczego? To oznacza, że  torebka pochodzi z serii tych starszych. Takich, które produkowała wiele lat temu. Z czasów, kiedy już zaczęła oglądać świat od torebek, ale zanim jeszcze dodała do nich bursztyn. Cieszy się, że ktoś jej torebkę nosi tak długo. Że to, co ona robi jest dla kogoś tak długo ważne.
 „W torebce najważniejsza jest funkcjonalność. Bierze ją pani, ona do pani przylega i chce ją pani mieć. Blisko siebie. Czuje ją pani. I jest tak zorganizowana w środku, że nie ma grochu z kapustą, tylko można tam wszystko znaleźć” – torebki Bożeny Batyckiej mają porządkować świat. Bo coś musi okiełznać chaos współczesnego życia.  „Zawsze starałam się trzymać fason w tym co robię. W domu i w pracy: w torebkach. Nie potrafiłam jednak przy tym pogodzić tych ról. Zawsze miałam ogromny apetyt albo na jedno albo na drugie” – mówi Batycka.

Grzanki i kisiel żurawinowy

Dom był tradycyjny. Ona – z synami i przy kuchni. On – utrzymywał rodzinę pracując w ramach PRL-owskiej prywatnej inicjatywy. Bożena wyszła za mąż za potomka właścicieli gdyńskiej firmy kaletniczej „Batycki”. Koło małego zakładu rzemieślniczego z frontem, gdzie sprzedawano produkty ze skóry Batyckich  – torby, torebki i portfele przechodziła często idąc ulicą Starowiejską. „Kupowały tam gdyńskie elegantki. To był mały sklep i zaplecze za kurtyną. W środku pachniało skórą. Kiedy wchodziło się do środka słychać było dźwięk dzwonka. Dekorację tworzyły kraty z metaloplastyki, taka konstrukcja, gdzie na tkaninie były prezentowane torebki. Sklep stał na mojej drodze do szkoły, zaglądałam tam często” – opowiada Bożena Batycka. A tu, proszę – weszła do klanu. Choć jej rodzina, pochodząca z kresów, też była przedsiębiorcza, jako małżonka nie zajęła się jednak torebkami i rozwijaniem biznesu rodziny męża, tylko domem. Uważała wtedy, że kobieta może się w nim świetnie realizować. Robiła więc z przyjemnością grzanki z móżdżkiem cielęcym, ozory w sosie i torty. „W domu pracowałam z pasją, jak w fabryce. Uwielbiałam to. Od teściowej uczyłam się jak się robi dania z podrobów, od swojej babci pieczonego prosiaka” – Bożena Batycka wychowywała w tamtym czasie dzieci, wydawała przyjęcia i słuchała instrukcji babci o kołdunach po litewsku, czy żurawinach. Przepisy pamięta do dziś: żurawiny wrzuca się na wrzątek, do tego dodaje się nieco cukru, skórkę z cytryny, zagotowuje się i uwaga – przeciera przez sito. Smak jest bowiem w skórce. Zagęszcza się mąką ziemniaczaną i masa zastyga. Na to wszystko nakłada się wiejską śmietanę. I już mamy kisiel z żurawin. Babcia nauczyła ją nie tylko jak zrobić kisiel. Była silną kobietą. Rządziła domem: 4 synami i mężem. Kiedy wywieziono go na Sybir, przyjechała z czwórką dzieci do Gdyni. Na starość nie była babcią do przytulania, tylko wiecznie czymś zajętą elegancką kobietą. Usta malowała do końca. I powtarzała wnuczce swoje życiowe credo: „Trzeba brać sprawy w swoje ręce. Nie wolno narzekać”. Babcia była kobietą przedsiębiorczą, przed wojną prowadziła w Wilnie swój interes. Żyłkę biznesową odziedziczył po niej  tata. „Przedsiębiorczość ojca, mimo, że zawsze mu świetnie szło, była w PRL-u podszyta lękiem. Powtarzał, że skromność jest w cenie. I żeby się nie afiszować sukcesem, bo to sprowadzi na dom nieszczęście” – opowiada Bożena Batycka. W jej domu rodzinnym ojciec pracował, mama zajmowała się dziećmi. Tradycyjny podział ról. Dom zadbany. Finanse zadbane. Tata spełniał się w pracy, mama kreowała dom. Bożenie to się bardzo podobało. Do czasu. W pewnym momencie okazało się, że wrodziła się w babcię i tatę, i  przedsiębiorczość ma we krwi. Koniec z siedzeniem w domu.

Czasy garnituru

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dowiedz się więcej

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.

Zamknij